Kasię znam i uwielbiam od lat, ale tego dnia nie mogłam oderwać od niej wzroku…
choć wydawać by się mogło, że nic w tym dziwnego, bo właśnie wychodziła za mąż – to tu chodziło o coś zupełnie innego. Mimo wielu już zorganizowanych przeze mnie przyjęć, w tym dniu towarzyszyła mi niewytłumaczalna sinusoida rozczuleń, ekscytacji i radości sprawiając, że poczucie uczestniczenia w czymś prawdziwym i wyjątkowym – nie opuszczało mnie ani na chwilę.
Widok Kasi odzwierciedlał mieszankę sensualności kobiety z klasą i pewności siebie dziewczyny w sportowych butach. Nie była to wymuszona elegancja, bo zdecydowanie coś więcej niż długa suknia i mieniące się buty. Nie dziwi mnie więc fakt, że first look sparaliżował nie tylko pana młodego, ale i wszystkich tych, którzy mieli choć najmniejszą szansę by go podglądnąć. Mam na myśli kucharkę czy pana przycinającego drzewka w ogrodzie. Nie powinnam też pomijać siebie, bo w zasadzie byłam pierwszą osobą, która ostatkiem sił powstrzymywała się przed uzewnętrznieniem swego wzruszenia. A jak możemy się domyślać ostatnią rzeczą jaka była nam w tamtej chwili potrzebna, to bodziec, który nieodwracalnie sprowokowałby poprawę ślubnego make-up’u.
Bez zbędnych słów zobaczcie jak wyglądało przyjęcie Państwa Kaflowskich!